Kiedy jest śmiesznie?
Śmiesznie jest wtedy, kiedy się wszyscy śmieją – powtarzam moim dzieciom od małego. Jeśli wszyscy się śmieją, a jeden się nie śmieje, to może nie jest śmiesznie. A kiedy wszyscy się śmieją kosztem jednego, który jest przerażony, smutny lub speszony, to jest okrutnie. I tyle.
Może dlatego mam kłopot, żeby zaakceptować nowoczesny styl rozrywki masowej, choćby w stylu Hell’s Kitchen.
Rozrywka kosztem zdenerwowanego człowieka? W środowisku pracy, w przypadku „serialu” trwającego powyżej 6 miesięcy, nazywa się mobbingiem. A w telewizji, która wpływa na kształtowanie postaw społecznych – reality, show, rozrywka? Co jest rozrywkowego i śmiesznego w tym, że ktoś jest publicznie upokarzany? I to w kontekście wysublimowanej sztuki gotowania (jak w przypadku wspomnianego programu), wymagającej dobrych emocji. Że to niby „na niby”? Nasz mózg nie czyta negacji. Nie wie, kiedy coś jest udawane, kiedy coś jest show, a kiedy coś jest prawdziwe.
Oglądanie cudzego cierpienia boli. Naprawdę.
Jak pokazują wyniki badań niemieckich naukowców u 20% osób oglądanie sytuacji stresujących na ekranie telewizora powoduje wydzielanie się kortyzolu, hormonu stresu. 40% uczestników badania reaguje w ten sposób, gdy stresu doświadcza bliska im osoba, a to oznacza, że 40% osób oglądających program z udziałem kogoś bliskiego, narażonych jest na realny stres i ból. Stres i ból w moim świecie jest przeciwieństwem rozrywki. „To tyle na ten temat”, jak mawia mój ulubiony Tym.
Nasz mózg jest uczciwy – kiedy widzi zapłakanego lub zdenerwowanego człowieka, to się autentycznie denerwuje i smuci. Nie wiem, jak twój, ale mój mózg, widząc sceny, w których, w ramach telewizyjnego reality, ktoś kogoś krzywdzi, natychmiast protestuje i prosi o zmianę kanału.
Mistrz czy podkuchenna?
Kiedy Magda Gessler, którą, swoją drogą, bardzo cenię jako znawcę dobrej kuchni, ruga kogoś przed kamerą, posługując się słowem powszechnie uważanym za obraźliwe, to czuję skrępowanie w imieniu swoim (że jestem tego świadkiem), Magdy Gessler (że mój kuchenny autorytet zachowuje się jak prosta podkuchenna), a przede wszystkim publicznie ruganego (żeby ruganie miało sens, trzeba rugać w cztery oczy). A że kulturalnie nie byłoby tak ciekawie? Cóż, ciekawe, gdzie trzeba będzie przesunąć granicę, gdy i to, będąc normą, już się opatrzy…?
Kiedy pogodynka telewizyjna obsadzona w roli „gospodyni” kulisów znanego talentowego tv show (rola gospodarza czegokolwiek jest wymagająca) wyśmiewa się z jednego z uczestników, którego IQ nie pozwala oszacować poczucia obciachu, a jej już tak, i owa prowadząca robi oko do telewidzów mówiąc owemu uczestnikowi, że taki był zajefajny, on jej wierzy, ale wszyscy pozostali zrywają boki rozumiejąc, że to był szczyt obciachu – to ja się czuję winna.
- Po pierwsze dlatego, że najwyraźniej jestem spoza tzw. targetu i poczucie humoru prowadzącej jest dla mnie niezrozumiałe. Zapewne dlatego, że ten program jest nie do mnie skierowany.
- Po drugie dlatego, że wbrew temu, że jestem spoza targetu, show mnie interesuje, bo uwielbiam patrzeć jak ludzie prezentują swoje prawdziwe talenty i rozwijają się podczas kilku programowych tygodni. Czuję się jak telewidz „na gapę” lub „na krzywy ryj”. A ja, w końcu, dama, chciałabym legalnie i za zaproszeniem:)
Więc mi podwójnie smutno, mimo, że program telewizyjny zapowiedział rozrywkę.
Kto trzyma pilota telewizyjnego, Pani Joasiu?!
Wiem, wiem. Ale w ten sposób, stawiam się poza targetem oglądających telewizję w ogóle, bo, w zasadzie, każdy program publicystyczny, informacyjny, reality etc. – rządzą się podobnymi prawami – „pośmiejmy się z głupka” (ewentualnie „wyszydźmy wroga na śmierć”, „kto kogo przekrzyczy” – ale o tym kiedy indziej). Przecież wiedział, co podpisuje w umowie godząc się na udział w programie! A że nie przewidział, jak oglądanie go w roli pomiatanego i szarganego – wpłynie na jego społeczność, jego dzieci i ich relacje z kolegami w szkole, na jego bliskich i dalszych znajomych – cóż, jego problem, takie prawa gry.
Wątpliwe zyski
Czy mógłby mi ktoś zrobić wykaz zysków płynących z rozrywki polegającej na tym, że jeden cierpi, a reszta się z tego śmieje? Jedyny zysk, który mi przychodzi do głowy, to rzetelne kontynuowanie tradycji walk gladiatorów i pożywki dla prostego tłumu.
Masy to masy. Rozumiem. Także to, że wygląda, jakbym się urwała z choinki. „O co ci chodzi”, „taki świat”, „znowu przesadzasz”, „marzycielka”… O, przepraszam. Ten świat tworzę ja i Ty.
Ja po prostu uważam, że zasługuję na lepszą jakość świata, życia, rozrywki, kuchni, języka, którym posługują się publicznie osoby aspirujące do roli autorytetów lub mające szeroki wpływ społeczny jako celebryci. Martwię się, bo oferta „szyta na miarę” moich potrzeb, kurczy się gwałtownie.
Kto odpowiada za standardy?
Nie chodzi mi o wolność wyboru przy pomocy pilota. Chodzi mi o branie odpowiedzialności za standardy naszego wspólnego życia, bo one dotyczą nas wszystkich także wtedy, kiedy telewizor wyłączymy. I zobaczymy podobną scenę za naszym oknem, kiedy grono ludzi będzie dla zabawy krzywdziło drugiego człowieka lub zwierzę. Ewentualnie odkryjemy, że „gry korporacyjne” w pełni akceptują krzywdzenie człowieka i agresję słowną w imię wyższego celu.
Jeśli się nieźle uśmiałeś z mojej naiwności w trakcie lektury tekstu, na zdrowie. To, przynajmniej, rozrywka lekkostrawna. W zasadzie, marzy mi się, abyś mnie przekonał, że nie mam racji.
Jeśli, jednak, należysz do tych, którzy nie chcą być traktowani jak wspomniana „masa”, zastanów się, jak możesz dać temu wyraz. „Nicnierobienie” oznacza w dzisiejszych czasach, przyzwolenie i akceptację na to, że nowe normy dotkną Ciebie i Twoich bliskich oraz wpłyną na jakość Twojego życia. Będziesz elementem masy ciemnych podkuchennych, panie dyrektorze.
Jestem naiwna? Może, ale dzięki temu mój bliski świat oparty jest na okazywaniu sobie szacunku i stylu komunikacji bliższej mistrzom patelni niż prostym podkuchennym.